niedziela, 13 stycznia 2013
Ostatnie ...
Kilka dni temu pożegnaliśmy Rysię, która przegrała walkę z chorobą. Jak się okazało był to nowotwór, z którym nie dało się walczyć nawet operacyjnie. Wszystko to stało się jakoś tak nagle, bo cały czas mieliśmy nadzieję, że uda się ją wyleczyć. Zresztą do końca pozostała pogodną kociczką, lubiącą zabawę i lgnącą do ludzi. Spędziła z nami niecałe półtora roku. Z upływem czasu coraz bardziej nam ufała i z podwórkowego dzikuska zmieniła się w typowego domowego pieszczocha, który nie sprawiał najmniejszych problemów i potrafił okazywać swoją miłość. Widać, że pozostałe koty też czują się nieswojo, zwłaszcza Gacek który próbuje bawić się przy kaloryferze, tak jak to zawsze robił z Rysią. Paca łapką tam, gdzie zawsze poruszał się jej ogonek, próbując podkładać w to miejsce swój, albo nawet sam kładzie się na jej miejscówce.
Mam nadzieję, że było jej z nami dobrze. Bardzo nam jej brakuje, dom wydaje się taki pusty.
Na aparacie znalazłam jeszcze ostatnie zdjęcie, które zrobiliśmy Rysi tydzień temu:
Żegnaj nasz odważny, nie bojący się odkurzacza koteczku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przykro mi :(
OdpowiedzUsuńDziękujemy Sabinko, nam też :-(
UsuńDopiero dziś przeczytałam. Smutno bardzo. Miała u Was szczęśliwe życie [*]
UsuńOj przykro mi bardzo. Tak wiele serca włożyliście w ratowanie tej kotki. I tak krótkie było jej życie. Na pewno była u was szczęśliwa. Teraz wygrzewa się za Tęczowym Mostem i myśli o Was.
OdpowiedzUsuńDziękujemy Pani Antonino, szkoda, że tak krótko mogliśmy cieszyć się naszą Rysią.
UsuńOOOooo doprawdy nie takich wiadomości się spodziewałam. Rysia, Rysiulka, Rysieńka, kto by się spodziewał, że w tak młodym ciałku zalęgnie się takie paskudztwo. Brykaj Mała wesoło za Tęczowym Mostem i niech Cię już nic nie boli. Wy tymczasem trzymajcie się mocno pionu i wspominajcie Rysię. Pozdrawiam Aniu cieplutko i jest mi niewymownie przykro z powodu poniesionej przez was straty.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Jaguś za ten ciepły wspierający komentarz.
UsuńTak szybko zdobywają nasze serca ... kochane kociaki.
OdpowiedzUsuńJest mi smutno i przykro, mogła kitka pożyć jeszcze wiele lat ...
Szkoda kotka, ale cóż możemy poradzić ... tak najwyraźniej miało być.
W Waszych sercach i wspomnieniach zostanie na zawsze.
Pozdrawiam - trzymajcie się.
Cały czas o Was myśle.
UsuńCzłowiek tutaj nawet w blogowym życiu przywiązuje się do koteczków .
Często też myślę o Filipku Amyszki ... taki był kochany kotek ....
Eeeech
Ja też od razu pomyślałam o Filipku. Bardzo dziękuję Alu.
UsuńTak bardzo mi przykro. Nie ma słów które pomogą Wam w tej sytuacji ale pamiętajcie proszę, że daliście jej wspaniały dom, ciepło i bezpieczeństwo na najważniejsze, bo ostanie miesiące jej życia. Rysia bryka teraz już w lepszym świecie i chwali się wszystkim jakich fajnych, dobrych człowieków spotkała na swojej drodze i jak jej było z nimi fajnie i że tylko szkoda, że trwało to tak krótko. Ściskam mocno.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Miko za Twoje dobre słowa. Tak bym chciała, żeby faktycznie było coś po drugiej stronie, gdzie spotkamy wszystkich, których kochaliśmy. Również mocno ściskam.
UsuńBardzo przykro i smutno , kiedy kotek odchodzi...
OdpowiedzUsuńMiała szczęście ,że do Waszego domku trafiła...
Żegnaj Rysiu :-(
Biegaj za TM mostem , tam już nic nie boli...
Dziękujemy za Twój wpis Krysiu.
UsuńAż mi się serce ścisnęło:((((( Dobrze, że do Was trafiła i ten czas, który miała mogła spędzić w dobrym, ciepłym domu z pełną michą i kochającym dużymi braćmi. Wiem jaką teraz przeżywacie rozpacz i co oznacza pustka w domu po zwierzaku który odszedł. Nawet jak ma się inne. Jestem z Wami. Wirtualnie ale na tyle mocno na ile potrafię.
OdpowiedzUsuńPamiętam jak straciłaś swojego Didusia jakiś czas temu. Może nasza Rysia go spotkała za TM. Dziękuję za słowa wsparcia.
Usuńkiedyś przypadkowo weszłam na Pani blog i teraz regularnie tu zaglądam.Oczarowała mnie Pani swoją wrażliwością i miłością do kotów.Kiedy się czyta takie teksty serce rośnie,że są tacy wspaniali młodzi ludzie jak Pni i Pani mąż.Ja też niedawno pochowałam kocurka i mimo to,że mam inne koty brakuje właśnie tego jednego!Niestety śmierć jest nieuchronna i musimy się z tym pogodzić.Mam nadzieję ,że w niedługim czasie znajdziecie w waszych sercach miejsce dla kolejnego bezdomnego futerka.pozdrawiam serdecznie karolina orłowska
OdpowiedzUsuńPani Karolino, dziękuję za odwiedziny, miłe słowa i wsparcie. Myślę, że to o czym Pani pisze stanie się prędzej czy później. Serdecznie pozdrawiam – dotyczy posta:
UsuńSerdecznie Wam współczuję straty :(((
OdpowiedzUsuńŻal bardzo Gacusia - widać że tęskni :(
Brykaj szczęśliwa za Tęczowym Mostem Rysiu [*]
Może Filipka tam spotkasz ...
Na pewno była z Wami szczęśliwa.
Cały czas myślałam o Twoim Filipku Amyszko, jak Rysia odeszła. Mam nadzieję, że się spotkali. Dziękuję Ci za Twój komentarz.
UsuńEch :(... Strasznie przykro :(... Dobrze pamiętam historię Rysi... Wasze o niej opowieści, była obecna także w moim świecie... Trzymajcie się ciepło... Biedny Gacek :(.
OdpowiedzUsuńAbigail - dziękujemy. Gacuś ciągle szuka Rysi w domu, choć minął już tydzień. Aż nie sposób powstrzymać łez, gdy się na to patrzy.
UsuńPożegnanie zawsze jest przykre :( ale co zrobić, to jednak część życia
OdpowiedzUsuńNiestety to prawda. Pozdrawiam Elu.
UsuńEeeech:( smutno jest czytać takie wiadomości:( współczuję i trzymajcie się ciepło...
OdpowiedzUsuńDziękujemy.
UsuńOj to bardzo smutne i bardzo Wam współczuję. Za tęczowym mostem jest szczęśliwa..Żegnaj śliczna koteczko.
OdpowiedzUsuńDziękujemy bardzo Meg.
UsuńNie wiem co mam napisać :-( Nie ma Rysiaczki :-(
OdpowiedzUsuńBardzo smutno. Przytulam Was mocno.
Będę tęsknić za tą kochaną koteczką.
Żegnaj kotuniu [']
Dziękuję CI Ewo. Mam nadzieję, że Rysia spotkała się z Twoją Łatką i Rózią.
Usuń
OdpowiedzUsuńStrasznie mi przykro - kiedy ukochany zwierzak odchodzi,to człowiekowi tak smutno...Ale pocieszające jest to,że akurat u Was Rysia na pewno była szczęśliwa, bezpieczna i kochana, a teraz i będzie ciepło wspominana...
Pozdrawiam!!!
M.N-Sz.
Dziękujemy ciociu.
Usuńprzykro mi bardzo, wiem ze gdy twoj kotek odchodzi to tak jakby odeszlo wlasne dziecko...
OdpowiedzUsuńprzynajmaniej dla mnie...
dobrze ze juz sie nie meczy
Dla nas też, jakby odeszło dziecko.
UsuńDziękujemy Moniko
Aniu, ogromnie mi przykro. :(
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Kasiu
UsuńTak mi bardzo żal...że nie wiem co napisać:((( Utulam Aneczko...
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Ewciu za wsparcie
UsuńBardzo mi przykro....
OdpowiedzUsuńDobrze,że miała Was. A Wy ją...
Będzie jej miło w Krainie Wiecznych Łowów i na pewno Was tam wspomina!
Dziękuję Aniu - matko chrzestna naszej Rysi.
UsuńStrasznie mi przykro:(((
OdpowiedzUsuńTo zawsze jest bolesne kiedy odchodzi nasz mały przyjaciel.
Rysia, biegaj teraz szczęśliwa na Tęczowym Mostem...
Dziękujemy Kasiu za Twój komentarz.
UsuńPrzykro mi bardzo. Szkoda takiej fajnej kotki. Dobrze, że chociaż na te pół roku trafiła do dobrego domu. Trzymajcie się ciepło!
OdpowiedzUsuńDziękujemy Zielona.
UsuńPrzykro mi:( Śliczna Kotka z niej była. Ale choć ostatnie miesiące życia miała udane i w dobrym domu. Na pewno było jej u Was dobrze.
OdpowiedzUsuńDziękuję Karolko za odwiedziny i komentarz.
UsuńBardzo bardzo współczuję, daliście jej wspaniałe 1,5 roku. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękujemy
UsuńZnalazłam twojego bloga przypadkiem i jeszcze niezbyt go przeczytałam, ale współczuje ci. Wiem jak to jest stracić kota, bo moje dwa koty wpadły pod auto. Jeden w lato drugi we wrześni, chociaż na początku myśleliśmy z rodzicami, że Sami (bo tak nazwałam ją) uciekła gdzieś, ale potem wujek powiedział, że znalazł ją niedaleko domu, prawdopodobnie wracała do nas, a drugi kot Artemis, był z nami bardzo długo, ale dużo chorowała i właściwie nie wiadomo kto go wtedy zostawił otarte okno w piwnicy i uciekł, a potem znaleźliśmy go. Teraz muszę dbać o Ramzesa, który też jest z nami długo, jednak brakuje mi tamtych kotów, bo Ramzes jest strasznie nie ufny i jak już do kogoś przyjdzie to tylko na chwilę. Był też kot mojej kuzynki, jednak on też był chory i zdechł, co był straszne, bo moja kuzynka naprawdę chciała mu zapewnić dobry dom, bo jego poprzedni właściciele traktowali go troszkę jak zabawkę i gdy trafił do mojej kuzynki już ledwo się na łapkach trzymał i większość czasu leżał, jednak przeżył te dwa lata, weterynarz twierdzi, że to i tak był cud..
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. Mój pierwszy kotek też wpadł pod auto i dla tego już nigdy nie będę kotów puszczać wolno. Wychodzą na podwórko tylko pod moją lub męża kontrolą. Za traktowanie zwierząt jak zabawkę, byłabym w stanie zabić.
UsuńWchodze na twojego bloga po 5 tygodniach, a na nim taka smutna wiadomosc.
OdpowiedzUsuńBiedna Rysia, ale jedno jest pewne; miala u was póltora roku pieknego zycia. I to sie liczy.
Tak mi jej szkoda Spirytko, cały czas o niej myślę. Pojechała tylko na operację, ale już nie wróciła, nawet nie pożegnałam się z nią :-( Najbiedniejszy jest Gacek - wszędzie jej szuka, wącha jej miski, legowisko, domek. Szkoda, że nie można mu wytłumaczyć co się stało :-(
UsuńDawno nie zaglądałam, a tu taka wiadomość. Kotka umarła zaopiekowana, to jest ważne. Nie była sama.
OdpowiedzUsuńDziękuję za dobre słowa.
UsuńAniu, dopiero przeczytałam! Współczuję bardzo. Szkoda kocinki. Dobrze, że z wami sobie jeszcze pożyła w miłości. Dobrze, że trafiła na Was. Miała szczęście. Teraz już jej dobrze. Przytulam i całuję
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Aniu
UsuńOjojoj.....Biedulka....:(((( na pewno pamięta o Was i jest z Wami duchowo spogladając z Kociego Raju....trzymajcie się dzielnie, chociaż to diabelnie trudne.....:(((
OdpowiedzUsuńDziękujemy Basiu
UsuńWitam
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro,sam mam futrzaka płci żeńskiej wiek 1,5 roku. Już trzy razy kotka wywołała u nas palpitacje serca. Pierwszy raz po sterylizacji 3 tygodnie dochodziła do siebie. Karmienie na siłę strzykawką, podawanie leków,codzienne wizyty u weta. Wydawało się że nie ma już ochoty na dalsze życie. Po trzech tygodniach kocik doszedł do wniosku że jednak warto. Dwa tygodnie później, futrzak dostał porażenia karku i przednich łap. Wizyta u weta - i diagnoza skoro nie szczepiona to wścieklizna . Obserwacja miała się zakończyć rychłym zgonem. Po 3 dniach okazało się że to zły sąsiad spryskał działkę a kot jak to kot łazi obciera się a potem liże. W efekcie przestała tylko miauczeć a zaczęła jodłować. Trzy miesiące później wlazła do silnika w samochodzie i tak przejechała z 1,5 km pod maską wysiadła na pierwszym skrzyżowaniu i tam sobie czekała. Brak śladów łapek na śniegu przed domem podpowiedział żonie, że kot pojechał samochodem. Szybki poranny bieg 2x na 1500 metrów i kot znalazł się w domu. Jaki z tego wniosek mając koty musisz przygotować się na wszystko.
Brrr, straszne przejścia. Z kotami faktycznie trzeba się 1000 razy zastanawiać i przewidywać niebezpieczeństwa, bo one same żyją sobie beztrosko i bezstresowo. Czego zresztą im zazdroszczę. Dużo zdrówka dla Twojej koteczki. Pozdrawiam
UsuńAniu, dopiero teraz przeczytałam.
OdpowiedzUsuńStrasznie mi przykro..
To takie ciężkie jak chcesz pomóc zwierzakowi i nie możesz..
Pewnie się pusto zrobiło..
Dobrze wiem, że zapadła na zawsze w Wasze serca, mimo krótkiego pobytu u Was, przynajmniej tyle dobrego ją spotkało, że na Was trafiła..
Dziękuję Basiu za dobre słowa.
UsuńWpadłam podziękować Tobie za ciepłe słowa pod smutnym postem, a tu widzę, że u Ciebie też gości smutek. Jest mi ogromnie przykro, taka śliczna koteczka. Pozdrawiam serdecznie Hania
OdpowiedzUsuńDziękuję Haniu. Rozstania niestety są wpisane w nasze życie, choć tak ciężko się z tym pogodzić :-( Pozdrawiam
Usuń