Na książkowym blogu prezentowałam kiedyś opowiadanie z czytanki podstawówkowej pt.: "Zielonookie diablątko", ta nazwa wydaje mi się tu akuratna:
A z innej beczki - piekliśmy wczoraj placka na niedzielę. Tak, właśnie wczoraj, bo sekretem tego niepozornego placka jest ciasto - które im dłużej stoi tym lepsze (oczywiście w granicach rozsądku, po roku stania byłoby pewnie mniej zjadliwe ;-)
Zamieściłam to niecodzienne wydarzenie na blogu, ponieważ ja bardzo rzadko piekę ciasta (zwykle 2 razy do roku na święta, albo i rzadziej), zdecydowanie bardzie wolę gotowanie. A tym przepisem chcę się podzielić z chętnymi, bo nam bardzo przypadł do gustu i nie jest jakoś specjalnie trudny w robocie. Pierwszy raz zrobiłam to ciasto właśnie na ostatnie zimowe święta (jest na blogu - wpis z 30 grudnia). Przepis pochodzi z gazetki "Wigilia i Święta Bożego Narodzenia" wydanej przez Lamar w 2008 r.
Ciasto wiśniowe (równie dobrze można zastąpić wiśnie innymi owocami)
Składniki: 2,5 szkl mąki, 2 i 1/3 szkl cukru (ja daję dużo mniej, bo wg nas placek wcześniej był za słodki), 1,5 kostki masła, 5 jajek, 1 żółtko, 1 szkl mleka, 1 słoik (700 ml) wiśni, 1 laska wanilii (ciężko gdzieś wyszukać, więc zastępuję 2 łyżeczkami cukru waniliowego), 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 1 tabliczka białej i 1 gorzkiej czekoladyWykonanie: 3 łyżki cukru podrumienić na suchej patelni. Stale mieszając wlać mleko i zagotować. Utrzeć 2 jajka, żółtko, 3 łyżki cukru, wanilię i dodać do mleka. Ucierać na krem na małym ogniu, nie dopuszczając do zagotowania.
Masło utrzeć z resztą cukru (tu przydaje się facet!), dodać pozostałe jajka. Mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia i połączyć z masą karmelową i jajeczną. Wiśnie osączyć na sicie i dodać do ciasta. Formę wyłożyć papierem do pieczenia. Wyłożyć ciasto i piec 70 min w temperaturze 190 st. (uwaga! nam wystarczyło 50 min. - trzeba sprawdzać, żeby nie spalić). Wyjąć i ostudzić. W osobnych rondelkach rozpuścić czekolady. Ciasto pokryć najpierw białą, a potem czarną czekoladą, tworząc widelcem fantazyjne pasy.
Smacznego!
Jakaś nowa rasa kot książkowy :-)))
OdpowiedzUsuńPięknie Ci te zdjęcia wyszły :-).
Koniec świata ,
teraz siedzę i myślę,
gdzie by tu się wprosić na ciasto :-)))
Kot wygląda fantastycznie :)
OdpowiedzUsuńhttp://anek73.blox.pl
Zgłąszam sprzeciw.. To jest znęcanie się nad człowiekami czytającymi tego bloga. No bo jak to?
OdpowiedzUsuńWpierw ogórasy, teraz jakieś niesamowite ciasto z wiśniami, a my tak na sucho oglądamy?
Ciasto super wygląda, spróbuję go zrobić, choć to ucieranie mnie zniechęca :)
Książkowa Kota nie do podrobienia z tymi bialutkimi skarpetami :)
Przynajmniej oczy mozna se nacieszyc, Barbarko ;)
OdpowiedzUsuńJa tez rzadko mam melodie do pieczenia, ostatni raz na osobiste urodziny w styczniu. Sliwki i czeresnie zjedlismy na zywca :D
Wild, u ciebie prawdziwa biblioteka... lubie tak. Coby kocie tylko nie zaczely czytac tych ksiazek... ;)
Jasna, nie myśl, tylko wsiadaj w pociąg i kieruj się na Rzeszów - akurat na niedzielę będziesz!
OdpowiedzUsuńAnek - dziękuję w imieniu Koci :-)
Barbarko - zapraszam na jedno i drugie :-) A co do ucierania, to jakoś wolę je od miksera, może dlatego, że zazwyczaj uciera Grzesiek ;-)
Spirytko - no i właśnie mam problem braku półek, bo książki już mi się "wylewają" z tych 2 marnych biblioteczek. Moim marzeniem jest regał na zamówienie - cała ściana w książkach. A póki co to książek cały czas przybywa, a miejsca ubywa :-)
W Rzeszowie jeszcze nie byłam ,
OdpowiedzUsuńale kto wie jak się zbiorę w sobie
i wsiądę w pociąg :-)))
W przyszłym życiu raczej... :-)))
ciasto wygląda smakowicie- spróbuję w urlopie je przyrządzic:) Twoje Ogony mnie rozwalają- wybitnie rządzą domową przestrzenią:))))- wygłaszcz je ode mnie po bródką koniecznie! uściski dla Was:))))
OdpowiedzUsuńSporo w życiu gotowałem (wiele lat mieszkałem sam - ale wtedy z przyrządzania posiłków najbardziej lubiłem wyjmowanie kiełbasy z lodówki, he, he), sporo smażyłem, nawet coś chyba piekłem, ale żadnego cista sobie nie przypominam, żebym zrobił. Gratuluję i zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńA od patrzenia na książki (cóż, nawet kotek nie odwróci mojej uwagi) aż mnie skręca. I to jest to, co mi trochę przeszkadza w blogosferze - zabiera tę resztkę czasu, która zostaje na czytanie. Ech...
No, ale w sumie blogowanie, to też w sporym stopniu czytanie! To się trochę pocieszyłem. :)
Jasna, nie czekaj do przyszłego życia :-)
OdpowiedzUsuńBasiu, wygłaskałam, dziękuję :-)
Panie Wu, jak to jest, że kiełbasa to taki przysmak dla facetów (brrr, ja tak nie lubię jak G ją kupi i "zasmrodzi" mi całą lodówkę)? A co do książek, to ja akurat mam nadmiar czasu na czytanie i też nie jestem zadowolona, wolałabym jednak 8 h dziennie spędzać w pracy :-(